niedziela, 27 kwietnia 2014

MACowe dwa ulubione cienie...

Witajcie!
Kochani dzisiaj Wam pokaże moje dwa ulubione cienie firmy MAC. Tak MAC-owe cudeńka i ja mam w swoim posiadaniu. Nie należą do najtańszych, ale uważam że są to godne uwagi produkty do makijażu. Marzy mi się powiększenie tej kolekcji kiedyś. Kolory które posiadam są bardzo cieliste i jasne. Takie lubię i większość moich makijaży właśnie taka jest.
Cienie, które posiadam to Shroom oraz Naked Lunch.


MAC cienie

MAC Shroom Satin

MAC Naked Lunch Frost

Shroom jest cieniem bardzo jasnym. Kolor jaki posiada trudny do zdefiniowania, śmietankowy, delikatnie wpadający w bardzo jasny beż. Ten cień kiedy go kupowałam Pani w sklepie mówiła mi, że to dobry cień, który może być bazą pod inne cienie. Do tego można go łączyć z różnymi brązami od jasnych po ciemne czekolady. I tak Kochani zazwyczaj jest. Bardzo lubię czasami łączę go z innymi kolorami czasami aplikuję ten cień sam. Jego wykończenie jest bardziej satynowe.

Shroom

Shroom

Naked Lunch podobnie jak Shroom jest jasnym kolorem. Tyle, że Naked Lunch jest to delikatny pudrowy róż, troszkę taki łososiowy kolor. Bardzo delikatny chociaż kiedy więcej cienia nakładam na powiekę jest bardziej widoczny niż Shroom. Nie posiada drobinek, a mimo wszystko pięknie się mieni na słońcu. Lubię ten cień zestawiać z brązową kreską i do tego dobrze wytuszowane rzęsy i makijaż mimo wszystko jest bardzo subtelny. 

Naked Lunch 
Naked Lunch


Pierwszy od góry Naked Lunch, drugi z dołu Shroom


Trudno mi Wam dokładnie przybliżyć te oba kolorki. Cienie świetnie się spisują. Długo utrzymują się na powiece, nie ścierają się, nie rozwarstwiają, nie obsypują. Ja z obu kolorów jestem bardzo zadowolona. Jeśli chodzi o zmywanie makijażu też nie ma najmniejszego problemu.
Pewnie zastanawiacie się dlaczego cienie nie są w paletce, otóż nim skompletuje wszystkie kolory, które bym chciała, to cienie mi się pewnie skończą, a poza tym jeśli miałabym szczera w czasie jakiegokolwiek wyjazdu mogę spokojnie wrzucić do kosmetyczki oba kolory bez problemu. Nie zajmują dużo miejsca.

Moim zdaniem cienie MAC są rewelacyjne i bez dwóch zdań warte swojej ceny.




A Czy Wy miałyście styczność z cieniami do powiek firmy MAC? A może te kolory które posiadam też już macie?
Ściskam serdecznie 
Wasza



czwartek, 24 kwietnia 2014

Żurawina z miodem od Original Source dobrze peelinguje i myje ciało...

Witajcie Kochani!
Ostatnio w moje posty były postami, które dotyczyły bardziej kolorówki. Dzisiaj postanowiłam napisać Wam kilka słów o dobrym żelu peelingującym pod prysznic od firmy Original Source. 
Wiele razy w drogeriach, supermarketach przechodziłam obok tych żeli i jakoś nigdy się na żaden nie skusiłam. Dlaczego? Dobre pytanie chyba głównie, że ani pod względem wyglądu one nie przyciągały, a cena była zazwyczaj tak niska, że dochodziłam do wniosku, że lepiej zainwestuje w żele pod prysznic Nivea lub Palmolive. Jak ja mogłam się tak mylić moi Kochani.
Skusiłam się najpierw na wersję limitowaną w tamtym roku o zapachu pomarańcza z cynamonem i wiecie co? Przepadłam, wpadłam jak śliwka w kompot. Przy następnej okazji już w tym roku, kiedy pokończyłam zaległe żele pod prysznic, a troszkę ich miałam skusiłam się na kolejne od Original Source. 
Dzisiaj będzie o żelu z peelingiem o zapachu żurawiny i miodu. 
  
Original Source żurawina z miodem


OPAKOWANIE I WYGLĄD:
Butelka nie wyróżniająca się niczym szczególnym, zwykła, plastikowa, przezroczysta. Kształtem przypominająca troszkę stożek. Zamknięcie wygodne na szeroki klips. Bardzo dobrze się otwiera, nie trzeba się z nim siłować. Łatwo się aplikuje na dłoń, wyciskamy tyle ile chcemy. To co też jest mile widziane w żelach pod prysznic, że możemy butelkę spokojnie postawić na wieczku i cały żel spływa do szyjki butelki. 
Wygląd powiedziałabym niczym niewyróżniający się tzn. zwykła butelka i kolorowe napisy z nazwą firmy oraz z nazwą zapachu.


Original Source Daily Scrub Cranberry and Honey

Original Source żurawina i miód

KONSYSTENCJA:
Forma lejącego się żelu w którym zatopione zostały drobinki żurawiny, które peelingują. Kolor zbliżony do żurawiny taki lekko czerwonawy.


Original Source żurawina i miód

POJEMNOŚĆ:
Standardowa butelka czyli 250ml. 

CENA:
Nie więcej jak 99 pensów przy promocji, do więcej niż Ł1,50. Większych cen za te żele nie widziałam. 

ZAPACH:
Śliczny, lekki, świeży zapach żurawiny połączonej z miodem. Zdecydowanie pierwsze skrzypce tutaj na pewno gra aromatyczna żurawina.

SKŁAD:
Skład dla zainteresowanych:


Skład Original Source


MOJE ODCZUCIA I SPOSTRZEŻENIA:
Zabierałam się za ten żel dość długo, kończyłam inne zapasy z chomikowania. Żel z peelingiem dobrze się aplikuje, nie ma problemu jeśli chodzi o spłukiwanie go z ciała. Skóra po takiej kąpieli nie jest wysuszona, ładnie pachnie, ale zapach nie utrzymuje sie na niej dość długo. Jeśli chodzi o wydajność, nie jest źle, ale skoro to żel z peelingiem uważam, że powinno być troszkę więcej ziarenek peelingujących. Tutaj zdążyłam zauważyć, że jest dość skąpo jak dla mnie. Ja lubię jeśli taki produkt dobrze peelinguje i zarazem myje skórę mojego ciała. 
Jedynie co troszkę mnie zaskoczyło, że firma próbuje przekonać do siebie naturalnym składem, a mimo wszystko zaraz na drugim miejscu jest SLS. Nie mam nic przeciwko temu, bo tak jak wcześniej pisałam ten żel z peelingiem nie wysusza mojego ciała... Tylko, nie rozumiem intencji firmy, która zasłania się naturalnymi składnikami, a później mamy napisane na składzie jak wół: Sodium Laureth Sulfate czyli SLS. 
Czy sięgnę jeszcze po ten żel pod prysznic... Myślę, że jeszcze nie raz kwestia tylko będzie wybrania innego zapachu, który zapewne mnie zachęci do jego kupienia.


OS Daily Scrub Cranberry and Honey
A Wy znacie żele pod prysznic firmy Original Source? Mieliście już z nimi styczność? 
Dajcie znać? 
Pozdrawiam Was wiosennie 
Wasza 
 

wtorek, 22 kwietnia 2014

Master Shape brow pencil od Maybelline... Kredka do brwi w kolorze Soft Brown...

Witajcie Moi Drodzy!
Jakiś czas temu pisałam Wam o paletce cieni Essence podkreślającej brwi. Oprócz paletki w mojej kosmetyczce znalazła się też kredka do brwi od Maybelline, którą kiedyś kupiłam i używałam na przemian z paletką. Kiedy pojawiła się paletka do brwi, kredka Master Shape poszła w odstawkę i jakiś czas temu ponownie wróciła do moich łask. Pewnie dlatego, że moje ciążowe lenistwo zwyciężyło, a kredka okazała się magiczną kredką. Zdjęcia kredek Maybelline w całości jak wyglądają pobrałam z innych stron, dlaczego gdyż moja kredka to prawie już ogryzek...


źródło:  http://www.fuersie.de

 źródło: http://www.myself.de


WYGLĄD:
Kredka jest zaopatrzona w dwa końce. Na jednym końcu mamy zaostrzoną kredkę, a na drugim końcu mamy grzebyk. Szczoteczka jest bardzo dobrze osadzona na kredce, nie wygina się, nie załamuje się.
Oba końce zaopatrzone są w nasadki, które chronią przed złamaniem kredki i grzebyka.


Maybelline kredka do brwi Master Shape

Maybelline kredka do brwi Master Shape


Grzebyk - szczotka świetnie się myje troszkę mydełka lub żelu do twarzy, letnia woda i higiena również utrzymana.

KONSYSTENCJA: 
Sam grafit kredki czyli część, którą malujemy brwi jest dość miękka, troszkę woskowa, świetnie mknie po brwiach i stapia się z skórze z włoskami. Nie łamie się ani przy malowaniu, a tym bardziej przy jej ostrzeniu. Troszkę się obawiałam kiedy będę musiała ja zatemperować, ale naprawdę nie sprawiła najmniejszego problemu. 


 
KOLOR: 
Pomimo, że jestem ciemną blondynką i zapewne powinnam była wybrać kredkę jaśniejszą, moja kredka jest ciemniejsza i jest to kolor o nazwie Soft Brown. Bardzo ten kolor lubię, bo świetnie podkreśla moje brwi zwłaszcza kiedy nie mam za wiele czasu, żeby zrobić sobie zabieg henny w domu czy muszę mieć makijaż i wypadałoby mieć chociaż troszkę podkreślone brwi, bo blado wyglądają przy reszcie twarzy czyli tak nijak. 


Maybelline Master Shape kolor Soft Brown


JAK MALOWAĆ BRWI:
Jeśli nawet nie jesteśmy geniuszami w używaniu kredki, to tutaj firma Maybelline świetnie się sprawiła, bo jest niewielki obrazek na kredce pokazujący jak powinniśmy malować nasze brwi. Ja ekspertem w dziedzinie makijażu nie jestem, wciąż się uczę metodą prób i błędów, ale jeśli chodzi o kredkę do brwi to staram się w miarę szybko użyć kredki, a następnie dobrze je wyczesać szczoteczką. Na początku obawiałam się czy sobie poradzę, ale jakoś dałam radę.


Maybelline kredka do brwi Master Shape

CENA:
Kredka kosztowała niecałe Ł3 moim zdaniem całkiem przystępna cena. 

MOJA OPINIA I SPOSTRZEŻENIA:
Jak dla mnie bardzo dobra kredka. Pierwsza moja kredka do brwi, a naprawdę udany zakup. Jak widać używam już jej troszkę i zaczyna mi jej ubywać. Jeśli chodzi o podkreślanie brwi nie jest skomplikowane. Kredka dobrze się aplikuje na łuku brwiowym jak i na włoskach. Nie rozmazuje się się, dość długo się trzyma. Nie ma najmniejszego problemu ze zmyciem jej z brwi, każdy płyn micelarny oraz mleczko do demakijażu sobie z nią radzi. Nie łamie się w czasie temperowania oraz malowania nią brwi. Kolor moim zdaniem dobrze nasycony. Jeśli chcemy mieć brwi mocniej podkreślone wystarczy więcej jej użyć, jeśli chcemy mieć delikatniejszy makijaż troszkę mniej. Ogólnie jestem z tej kredki bardzo zadowolona. Czytałam też opinie o niej, że jak za taką cenę to jest mało wydajna. To prawda zgadzam się z tym, ale cenowo jest w miarę przystępna, można co jakiś czas spokojnie w nią zainwestować. Jeśli ktoś się maluje każdego dnia i mocno podkreśla brwi to nie wiem na jak długo takiej kredki wystarczy, ale zapewne nie na długi czas. Jeśli chodzi o mnie to ja ją już jakiś czas mam. 
Jeśli chodzi o moja opinię, szczerze ją polecam osobom początkującym i nie tylko jest rewelacyjna zwłaszcza jeśli potrzebujemy szybkiego i dobrego podkreślenia brwi. 


Mieliście już tą kredkę do brwi? Czy może znacie jakieś inne kredki do brwi godne polecenia? 
Chętnie poznam Waszych faworytów do podkreślania brwi. Tymczasem pozdrawiam Was ciepło. 
Wasza 



poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Pędzel i jajo? Czy to Wielkanoc? Pomocnicy w rozprowadzaniu podkładu na twarzy...

Kochani!
Moje ostatnie dwa tygodnie i być może już niedługo mój kurczaczek się wykluje :) Dzisiaj nie będzie o malowaniu jaj wielkanocnych a moich dwóch pomocnikach, którymi rozprowadzam podkład na twarzy. 


Pedzel Ecotools i blender

Oba spisują się na medal. Do któregoś momentu podkład nakładałam palcami i myślałam, że to świetna sprawa. Póki do mych łapek nie wpadł pędzel firmy Ecotools oraz blender potocznie zwany '' jajkiem ".
Pędzel Ecotools nr 1290 Buffing Brush  jest bardzo wygodny ma długi, lekki bambusowy trzonek- patyczek. Jest też dość gruby co jest plusem ogromnym, bo dobrze się trzyma go w dłoni. 

Ecotools pędzel do rozprowadzania podkładu

Ecotools nr 1290 Buffing brush top flat

Do tego włosie jest ścięte równo, miękkie i nie ma mowy o jakimkolwiek podrażnieniu twarzy. Włosie wykonane z syntetycznego materiału. Metal dobrze połączony z patyczkiem i włosiem. 
Podkład nakłada się nim o niebo lepiej niż palcami. Do tego jest rozprowadzany równomiernie i to co mi się podoba to pędzel nie pochłania produktu, bo całość ląduje na twarzy. Rozprowadzanie takim pędzlem to czysta przyjemność i naprawdę widoczna różnica. Cały podkład ładnie jest zrównany ze skórą twarzy. 
Łatwy w utrzymaniu czystości wystarczy delikatny szampon do włosów dla dzieci zmieszany z letnia wodą i higiena utrzymana na bardzo dobrym poziomie. 

Oprócz pędzla Ecotools sięgam również po gąbeczkę jajo. 

Gąbeczka do podkładu zwana jajem

Gąbeczka do podkładu

 Gąbeczka zwana Beauty blenderem. Moja niestety to nie oryginał, a zastępczy produkt jakiejś innej firmy. Wykonana jest z miękkiego tworzywa pozbawionego lateksu. Producent zapewnia, że jest hypoalergiczna. Kształt jak widać jest dość ciekawy u góry ścięta w stożek, a u dołu rozbudowana okrągła. 




Podobnie jak pędzel trzyma się ją wygodnie w dłoni. Nakładanie podkładu jest szybkie i precyzyjne. Stroną górną świetnie rozprowadza się korektor w miejsca mało dostępne np. pod oczy. Gąbeczka jest mięciutka co też nie podrażnia, nie rysuje się po twarzy. Mały minusik, bo troszkę podkładu pozostaje na niej, ale nie pochłania go zbyt wiele.
 Jest niewielka dlatego też można ja zabrać w każdą podróż. Łatwa w utrzymaniu czystości, bo wielkiej filozofii nie trzeba by ją umyć troszkę szamponu lub żelu antybakteryjnego do twarzy plus ciepła woda i jajeczko jest czyściutkie.

Oba Ci pomocnicy świetnie się spisują w nakładaniu podkładu. Moje nakładanie podkładu stało się dużo prostsze od kiedy sięgam, bo pędzel Ecotools lub po gąbeczkę. Przede wszystkim jest bardziej higieniczne. 

A czego Wy używacie do rozprowadzania podkładu? Robicie to palcami czy też macie swoich pomocników? 
Pozdrawiam wiosennie z Anglii 
Wasza 






czwartek, 10 kwietnia 2014

Trzej tuszowi Muszkieterowie... a może raczej Mascarowe Masakry ?

Witajcie! 
Przychodzę do Was dzisiaj z recenzją trzech tuszy do rzęs. Pisałam Wam niedawno o tym jak z podkulonym ogonem wróciłam do swojego starego i wypróbowanego Loreala. Dzisiaj niestety nie o nim, ale o moich trzech tuszowych Muszkieterach...Co do bycia Muszkieterami to im daleko raczej nazwałabym co poniektórych z nich hmmm masakrami. 

Benefit, Wibo, Clinique
Przejdzmy do rzeczy:

Tuszem na który bym się chyba skusiła według mojego rankingu to były tusz Clinique High Impact.

Clinique High Impact

  • ładnie podkreśla rzęsy 
  • nie skleja ich 
  • tusz się nie kruszy 
  • nie rozmazuje się przez większość dnia 
  • szczoteczka świetnie rozczesuje rzęsy 
  • nie uczula, nie podrażnia
  • naturalny efekt podkreślenia rzęs
  • kolor to intensywna czerń

Na ten tusz z pewnością pisałabym się po raz drugi gdyby nie fakt, że po całym dniu noszenia go w czasie gdy jest ciepło i wilgotno niestety ten tusz troszkę mnie zawiódł, gdyż miałam delikatnie rozmazane oczy zwłaszcza pod dolną powieką. Do niczego innego nie umiem się przyczepić z racji tego, że tusz nie jest wodoodporny.

Tusz, który okazał się średniakiem mimo, że naczytałam się o nim achów i ochów to Benefit They're Real.


Benefit They're Real
Naprawdę spodziewałam się po nim, że będzie moją maskarową perełką. Okazało się inaczej. Albo jestem uprzedzona do szczoteczek tego typu, albo nie umiem się tym tuszem malować. Moje rzęsy były cudownie nie rozczesane, a posklejane. Nie bardzo umiem zrozumieć dlaczego ta szczoteczka nie dość, że jest plastikowa, to jeszcze na końcu jest również zaokrąglona i niby ma rozczesywać i tuszować. U mnie ten tusz nie do końca się sprawdził.
  • malowanie rzęs tym tuszem to efekt posklejanych rzęs
  • szybko wysycha
  • szczoteczka niezbyt wygodna
  • zaokrąglenia grzebyczka na końcach według mnie mało przydatne
  • po kilku godzinach tusz delikatnie się kruszy 
  • ciężko się zmywa
  • kolor dość intensywny
 Prawdziwym bublem jak dla mnie okazał się właśnie Wibo Growning Lashes.

Wibo Growning Lashes
Skusiłam się na niego po przeczytanych recenzjach. Napaliłam się jak głupia. Dobrze, że cena nie była jakaś porywająca przynajmniej nie żałuje, że ten tusz wyląduje w koszu. Porażka nad porażkami jeśli chodzi o tusz do rzęs.
  •  tusz zaraz po umalowaniu się kruszy 
  • na efekt - pandy pod oczami długo czekać nie trzeba
  • szczoteczka nie jest do końca zła, ale rzęsy są posklejane
  • trudno się zmywa, nie wiem dlaczego ???
  • nie pogrubia rzęs
  • kolor mało intensywny
Ciężko mi nie było z tymi tuszami zakończyć znajomość mimo, że przedziały cenowe tych tuszy są różne. Cieszy mnie fakt, że za żaden nie zapłaciłam ceny niewyobrażalnie wielkiej, gdyż miałam okazje Clinique'a i Benefit'a mieć jako próbki, co do Wibo nawet nie płacze z jego powodu. Gdybym wydała te pieniądze na te tusze to nie wiem czy nie byłyby przypadkiem  pieniądze wyrzucone w błoto. Dlatego szczerze namawiam jeśli macie okazję coś przetestować w formie próbki nie zastanawiajcie się długo.

Co myślicie o tych tuszach? Miałyście już z nimi przyjemność się poznać? A może Wasze doświadczenia są zupełnie inne? Czekam na Wasze opinie? 
Pozdrawiam Was wiosennie 
Wasza 

 

środa, 2 kwietnia 2014

Co może zdziałać krem do rąk powyżej funta?

Witajcie!
Niekiedy sceptycznie podchodzimy do kosmetyków, które są tanie i myślimy sobie:
" Eeee czy to warte zachodu ? "
Czasami wydaje mi się, że jednak trzeba chleba spróbować z różnych pieców by później można ocenić czy ten smak na pewno jest mój. Nie o chlebie miałam Wam tu pisać tylko o kremie firmy Lacura. 
Robiąc zakupy jedzeniowe w sieci sklepów Aldi natknęłam się na ten krem do rąk. Był przeceniony, ale stwierdziłam, co tam wezmę go w torbie do pracy może siedzieć jak się nie sprawdzi będę nim pięty smarować.  Zawartość 5% mocznika, a czemu nie zobaczymy. Ku mojemu zaskoczeniu krem okazał się świetnym odkryciem tego tygodnia.

Lacura Body Care nawilżający krem z 5% mocznikiem

Dlaczego już Wam piszę:

OPAKOWANIE I WYGLĄD:
Wygodna plastikowa tubka, niczym się wyróżniająca. Zamykana na klik, bardzo dobrze się otwiera bez problemowo i bez żadnego wkładu w to siły. Można spokojnie postawić ją do góry nogami i stabilnie sobie stoi, a cały produkt spływa do szyjki. 
Szata graficzna bardzo uboga, bo biała tubka z granatową zakrętką i skromne srebrno - szare napisy. 


Lacura nawilżający krem do rąk z 5% mocznikiem

Krem do rąk z mocznikiem firmy Lacura


KONSYSTENCJA I ZAPACH: 
Krem delikatnie lejący się, ale nie ucieka z dłoni. Szybko się wchłania i pozostawia miękkie dłonie bez tłustej warstewki.
Produkt bezzapachowy, w kolorze białym. 


Lacura krem do rąk z 5% mocznikiem

POJEMNOŚĆ:
Tubka o pojemności 150 ml. Dość wydajny, nie potrzeba go dużo by poczuć różnice na dłoniach. 

MOJA OPINIA I SPOSTRZEŻENIA:
Wydawało mi się, że takie kremy z supermarketów niekoniecznie są dobre i niekoniecznie warte zachodu. Nie wiem co mnie podkusiło, chyba to że nigdy nie miałam kremu z mocznikiem i chcąc wypróbować wrzuciłam ten krem do rąk do swojego koszyka. Moja opinia: tanie wcale nie musi być złe. 

Krem ten :
doskonale nawilża dłonie, stają się miękkie już po kilku użyciach
dobrze rozprowadza się na dłoniach i nie ma poczucia tłustej warstwy
nie barwi się na dłoniach
szybko się wchłania
bezzapachowy 
wydajny nie potrzeba go wiele by poczuć różnice
zawartość mocznika nawet tych 5% przywraca szybkie nawilżenie i odżywienie skóry dłoni 
wygodna, duża tubka

Próbowałyście już kremów z mocznikiem? Jak się u Was spisały? Czy tani produkt musi być zły? 
Czekam na Wasze opinie
Wasza 







wtorek, 1 kwietnia 2014

Marzec w pigułce...

Witajcie Kochani!
Kolejny miesiąc mamy zaliczony. Czas do porodu się skraca z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień. Marzec minął mi bardzo szybko, a wydawało się, że będzie to miesiąc dość długi, a okazał się bardzo krótki. Zabrakło czasu na obiecane posty. Jak co miesiąc dzisiaj post marzec w pigułce.
Miesięczne podsumowanie co było w marcu:


Marzec w pigułce

Jakie posty pojawiły się w marcu:
Aqua Marina od Lush czyścik którego zachwalałam i Wam go polecałam. Naprawdę godny uwagi i polecenia. Jak dla mnie wprost świetny i naprawdę mam na niego chrapkę w pełnowymiarowym opakowaniu. Chyba, że Lush zaskoczy mnie czymś innym. 
Pojawił się też post o tym jak Mama Kangurzyca dba o swoje ciało. Pokazałam Wam moją ciążową pielęgnacje ciała
Nie zabrakło też nowości w marcu co prawda było skromnie, ale było powiało lekkimi nowościami marcowymi w mojej kosmetyczce. Obiecuje, że jeśli będę mieć chwilkę to napiszę zaległe posty z tymi nowościami. 
Nie mogłam się oprzeć i nie przetestować skarpetek z olejkiem arganowym, fajny, chłodzący gadżecik. Na lato jak znalazł.
Pokazałam Wam również błoto żel-krem od Alverde, którego używam jako maseczka. Naprawdę godny polecenia produkt z niemieckiej drogerii DM. 
A na ustach hula mi Hoola od Benefitu, czyli recenzja postu z błyszczykiem do ust. Piękny kolor, zapach cudownej krówki, a do tego świetnie nawilżający błyszczyk do ust.
Na sam koniec miesiąca pojawił się post z Józkiem czyli przytulanką - królikiem, którego będzie miał mój Bejbiś.

To chyba na tyle w miesiącu marcu. Miało być więcej, ale się nie udało, może w kwietniu będzie lepiej... Tymczasem chętnie się dowiem co u Was było "gwoździem programu" miesiąca marca na Waszych blogach. 

Pozdrawiam wiosennie
 Wasza